Najczęściej czytane
Beatyfikacja amerykańskiego kapucyna
W sobotę 18 listopada w Detroit prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kard. Angelo Amato ogłosił błogosławionym o. Franciszka Solano Caseya – amerykańskiego kapucyna z przełomu XIX i XX wieku. Ze względu na swe pogodne usposobienie i silną, pełną optymizmu wiarę, którą promieniował na otoczenie nazywany był „człowiekiem radości”. Gdy zmarł, miejscowa prasa nazwała go „najbardziej znanym kapucynem amerykańskim”. Obecnie zaś jest pierwszym członkiem tego zakonu, urodzonym w Stanach Zjednoczonych, wyniesionym na ołtarze.
Bernard Franciszek (Bernard Francis) Casey urodził się 25 listopada 1870 w Oak Grove w stanie Wisconsin jako szóste z 16 dzieci w rolniczej rodzinie pochodzenia irlandzkiego. W latach 1873 i 1882 rodzina przeprowadzała się najpierw do Big Rover, a następnie do Burkhardt i zmiany te wywarły wpływ na dalsze losy Barneya, jak nazywano go w domu. Właśnie w tej drugiej miejscowości bardzo pogłębiły się jego wiara i życie duchowe. W tym czasie jego najstarszy brat Maurice wstąpił do seminarium duchownego i sam Barney zaczął rozważać taką możliwość i o to się gorąco modlił.
Wcześniej jednak, w wieku 15 lat został drwalem, w dwa lata później zaczął pracować jako tramwajarz, fotografował, grał na akordeonie i skrzypcach, dawał koncerty w gronie znajomych. Mając dobre zdrowie i warunki fizyczne interesował się sportem, uprawiając różne dyscypliny, a szczególnie pasjonował go baseball. Zajmował się także myślistwem i wędkarstwem w rzece Mississippi. Miał duszę dawnego „pioniera” – zdobywcy Dzikiego Zachodu i niczego się nie bał, pozostając przy tym głęboko wierzącym człowiekiem. Bardzo kochając Jezusa, pragnął naśladować Go w codziennym życiu.
W 1890 przeniósł się do miasta Superior w swym rodzinnym stanie jako motorniczy, a następnie nauczyciel tego zawodu; niebawem podążyła za nim reszta rodziny. Tam też nawiązał kontakt z franciszkanami i jeden z nich – o. Eustachy, jego późniejszy ojciec duchowy, rozbudził w nim powołanie kapłańskie. Pod jego wpływem w styczniu 1892 Barney, wówczas 21-letni, wstąpił do seminarium duchownego św. Franciszka Salezego w Milwaukee. Ale wykłady prowadzone tam po łacinie i niemiecku, a więc w językach, których nie znał, przerastały go i mimo wielkich wysiłków i gorącej wiary, po 4 latach przerwał naukę. Wrócił do rodziny, wkrótce jednak – 8 grudnia 1896, podczas dziękczynienia po komunii, ukazała mu się Matka Boża, wzywając go, aby udał się do kapucynów w Detroit.
Dotarł tam na Boże Narodzenie tegoż roku i 14 stycznia 1897 przywdział habit zakonny, przyjmując imiona Franciszek Solano (ku czci świętego franciszkanina hiszpańskiego o tym imieniu i nazwisku [1549-1610]). Niebawem zasłynął jako „brat Solano”, pełen radości życia i żywej wiary. Jego ówczesny ojciec duchowny radził innym nowicjuszom, aby – jeśli są smutni czy przygnębieni – szli do Caseya, „który zawsze jest radosny”.
21 lipca 1898 brat Solano złożył pierwsze śluby, po czym wrócił do Milwaukke na dalsze studia. I znów powtórzyła się historia z czasów seminaryjnych: młody kleryk miał duże zaległości w nauce, których mimo starań, nie był w stanie nadrobić. Władze zakonne zastanawiały się, czy dopuścić go do święceń, ostatecznie jednak, widząc jego głęboką wiarę i gorliwość, zgodziły się na to i 24 lipca 1904, w wieku prawie 34 lat, Casey został wyświęcony na kapłana, ale bez możliwości głoszenia kazań i słuchania spowiedzi.
Zastrzeżenie to w zupełności jednak odpowiadało neoprezbiterowi, który odtąd przez ponad pół wieku codziennie sprawował liturgię z niezmiennym entuzjazmem, nazywając Mszę „swym jedynym skarbem” i traktując możność jej odprawiania jako wielkie szczęście i radość oraz uważając się za człowieka wyjątkowo uprzywilejowanego. Swym osobistym przykładem i zapałem wywierał duży wpływ na otoczenie. Między innymi dzięki niemu dwaj jego bracia wstąpili do seminarium, podobnie jak kilku chłopców, którymi opiekował się, gdy byli ministrantami.
Pełnił różne funkcje, zwykle proste i niezbyt zaszczytne, w swym zakonie, był m.in. zakrystianinem i furtianem w klasztorach w Nowym Jorku, Detroit, Brooklynie i Huntingtonie. Te pozornie mało widoczne zajęcia wykonywał niezmordowanie często po kilkanaście godzin dziennie, bez żadnych dni wolnych czy wypoczynku, niezmiennie uśmiechając się i promieniując radością do wszystkich przybywających do niego.
A było ich wielu, gdyż sława „radosnego ojca”, który dla każdego ma czas, z każdym jest gotów zamienić kilka słów, także pocieszenia w trudnych sprawach, rozchodziła się szybko po całym kraju. Jego modlitwom i wstawiennictwu przypisywano wiele cudów i nawróceń. Nie oznaczało to jednak płytkiego podejścia do spraw wiary – przeciwnie, o. Franciszek Solano nie krępował się mówić o Chrystusie i Kościele niekatolikom niewierzącym. Wzywał ich, aby nie zwlekając, spieszyli do Jezusa, Przyjaciela, jedynego Zbawcy, „który żyje tylko w Kościele katolickim”. „Odwagi!” – dodawał.
Tak intensywne życie i nieustanna służba innym podkopały jego silny organizm i na początku 1956. gdy rozpoczął 86. rok życia, zapadł na zdrowiu i po pobycie w szpitalu w Detroit zmarł w swym klasztorze św. Bonawentury w tym mieście, nie tracąc do końca uśmiechu i optymizmu, 31 lipca 1957. Według jego biografa, śmierć „radosnego kapłana” opłakiwało ponad 200 tys. ludzi w USA i Kanadzie.
Jego proces beatyfikacyjny rozpoczęto w 1976. W 1995 został ogłoszony czcigodnym a 4 maja br. Franciszek zatwierdził dekret uznający cud za wstawiennictwem o. Franciszka Solano Caseya. Jest on pierwszym rodzimym kapucynem amerykańskim, ogłoszonym błogosławionym.
za: ekai.pl