Najczęściej czytane
Franciszkański charyzmat w Ekwadorze
Rozmowa z o. Michałem Pagą OFMConv., proboszczem parafii Jezusa Chrystusa Dobrego Pasterza w Quito w Ekwadorze.
Ojcze w tym roku przypada 25. rocznica obecności franciszkanów konwentualnych w Ekwadorze. Jak będą Ojcowie świętować ten jubileusz?
Ekwador to delegatura prowincji gdańskiej i nasze świętowanie to wydarzenie dla całej prowincji, ale uroczystości jubileuszowe będziemy przeżywali w każdym naszym zakonie w Ekwadorze. Liczymy na obecność naszych przełożonych z prowincji gdańskiej, przełożonych z zakonu z Rzymu, chcemy również zaprosić współbraci z innych państw Ameryki Południowej i zachęcić naszych parafian, przyjaciół, aby włączyli się w te wydarzenia. Główne uroczystości planujemy w październiku w Santo Domingo – w pierwszej placówce polskich franciszkanów konwentualnych.
Ojcze, jakie były początki misji franciszkanów konwentualnych na ziemi ekwadorskiej i dlaczego akurat Ekwador?
Franciszkanie konwentualni w Ameryce Południowej są od ponad 70 lat. Podczas kapituły zakonnej w 1992 roku w Meksyku dotyczącej aktywności z okazji jubileuszu 500-lecia ewangelizacji kontynentu zrodził się pomysł, aby w którymś z krajów Ameryki Południowej, gdzie jeszcze nie byliśmy obecni, otworzyć placówkę. I jednym z takich państw był właśnie Ekwador. Dlatego nasza prowincja podjęła to zaproszenie i wyzwanie. Pierwszą naszą misją jest Santo Domingo. Przyjechaliśmy tam w 1995 roku.
Gdzie dziś Ojcowie jeszcze posługują?
Ekwador to kraj, który jeszcze nazywamy krajem misyjnym w Ameryce Południowej. Poza Santo Domingo na wybrzeżu pracujemy jeszcze w Tulcan w Andach, blisko granicy z Kolumbią, w Shushufindi w Amazonii ekwadorskiej oraz w stolicy kraju – w Quito. Mamy 13 kapłanów i braci zakonnych oraz 2 braci studentów po pierwszych ślubach zakonnych. Do niedawna mieliśmy jeszcze kustodię w Kenii i jako franciszkanie prowincji gdańskiej zawsze wspieraliśmy braci z Kenii, ale dziś jest ich już wielu i sami tworzą prowincję.
Tak piękny jubileusz skłania do podsumowań nie tylko pracy duszpasterskiej, ale i ważnych projektów społecznych.
Zostaliśmy zaproszeni do Ekwadoru z misją zaszczepienia naszego charyzmatu franciszkańskiego i pomocy Kościołowi lokalnemu. Kiedy przyjechaliśmy, nasza praca koncentrowała się na działalności ewangelizacyjnej. Wówczas nie myśleliśmy jeszcze o projektach społecznych. Ale stopniowo rozpoznawaliśmy sytuację i potrzeby tutejszych wspólnot. Dzięki współpracy naszych dobrodziejów z Włoch przyjechał o. Marek Szymański i w misji w Santo Domingo przy parafii franciszkańskiej rozpoczęły się projekty społeczne. To bardzo ważna część, wymagająca dużego zaangażowania, szczególnie ojca Marka.
Do kogo skierowane są te projekty i czego dotyczą?
To projekty wspierania rozwoju dzieci i młodzieży, przedszkole przy parafii dla dzieci, których mamy pracują i nie mają możliwości zorganizowania im opieki, szkoła, świetlica, akademia piłki nożnej. Powstał także dobrze wyposażony gabinet stomatologiczny, lekarski i sala do rehabilitacji. Jest też pracownia komputerowa, gdzie są prowadzone kursy, zakład fryzjerski, pizzeria, kuchnia. Ojciec Marek włożył dużo serca w tę pracę. Czuliśmy tę potrzebę wsparcia wspólnoty wiernych nie tylko poprzez ewangelizację, zaszczepianie naszego charyzmatu i powołań, które są bardzo ważne, ale też w tym konkretnym wymiarze życia codziennego. Myślę, że pozostawiliśmy takie świadectwo naszej konkretnej duchowości franciszkańskiej towarzyszenia wspólnocie.
Ale dziś te projekty społeczne mamy nie tylko w Santo Domingo. Także w Tulcan nasi współbracia prowadzą Arkę Noego. To miejsce, w którym dzieci mogą otrzymać ciepły posiłek i pomoc w odrabianiu lekcji. Na wsparcie mogą liczyć również osoby starsze. Poza tym jest tam i małe centrum głównie dla trzeciego zakonu franciszkańskiego. A w Amazonii w Shushufindi działa ośrodek Caritas, który wyraża też nasz charyzmat.
Tym ostatnim projektem, który zostanie zainaugurowany w tym roku, jest laboratorium kliniczne w Canoa. W 2016 roku ta część Ekwadoru doświadczyła niszczącego trzęsienia ziemi.
Te inicjatywy wymagają dużego zaangażowania – także finansowego. Skąd Ojcowie mają wsparcie?
Niemożliwa jest realizacja tych projektów bez wsparcia duchowego, modlitewnego i materialnego. Jesteśmy świadomi, że wielu ludzi modli się za misje i wielu ludzi odmawia sobie wielu rzeczy, czegoś, co mogliby sobie kupić, a składają tę ofiarę na misję. I w pewnym momencie życia naszej prowincji zrodził się pomysł, aby powstała komórka, która będzie wspierać zarówno misjonarzy, jak i misje. Tak powstał Franciszkański Sekretariat Misyjny. Wsparcie mamy dzięki pracy brata Roberta Kozielskiego, sekretarza misji, który doskonale rozumie realia i rzeczywistość misji, ponieważ ma doświadczenie pracy w Kenii.
Jesteśmy wdzięczni, że wielu Polaków pomaga nam w realizacji konkretnych projektów i wspiera nas poprzez różne akcje np. „Woreczek ryżu” czy „Adopcję na odległość”. Jesteśmy świadomi, że często osoby starsze, których emerytury nie są wysokie, z serca składają ofiarę na misję. Dlatego staramy się, aby środki materialne były wykorzystane dobrze, tam gdzie są naprawdę potrzebne, najbardziej potrzebne.
Wspierają nas bracia z Kanady, ze Stanów Zjednoczonych, z Włoch, Niemiec. I to, co jest charakterystyczne: pomoc płynie także od innych franciszkanów i można powiedzieć, że niektóre nasze projekty realizowane są w duchu ekumenizmu franciszkańskiego.
Ojcze, jakie wyzwania stoją dziś przed franciszkanami w Ekwadorze?
Dziś, po 20 latach, czasy się zmieniły. Sądzę, że dużym wyzwaniem jest zrozumienie, że nasza praca misyjna i ewangelizacyjna nie powinna ograniczać się tylko do parafii. Myślę, że mamy do zaoferowania inne doświadczenia religijne, takie jak prowadzenie rekolekcji i towarzyszenie wiernym. Obserwujemy wielką potrzebę przeżywania wiary także poza parafią. Wielu ludzi zaczyna się nawracać i identyfikować z Kościołem tylko dlatego, że spotkali Boga w czasie rekolekcji, niekoniecznie w parafii. Będąc na marginesie życia społecznego i kościelnego, zaczynają inaczej postrzegać swoje życie, odkrywać Boga i wiarę. Oczywiście są to rekolekcje bardzo często prowadzone przez ludzi świeckich. Ale jest tam ogromna potrzeba obecności kapłana. Działają tu grupy i ruchy ewangelizacyjne, np. Jana XXIII czy Emmaus. Istotą mojej posługi w Amazonii przez 11 lat mojego pobytu tam było udzielanie sakramentów, chrztu, Pierwszej Komunii, bierzmowania. I to jest, oczywiście, ważne, ale dziś, kiedy rozmawiam z braćmi, np. z Amazonii, także oni obserwują tę potrzebę. Na początku też dużym wyzwaniem i zadaniem były powołania. Wydawało nam się, że kandydatom do zakonu możemy zaproponować tę samą formację co w Polsce. Jednak okazało się, że nie do końca, nie było to łatwe. Trzeba zapytać naszych braci Ekwadorczyków o ocenę, ale wydaje mi się, że te trudności były duże.
Jak wygląda sytuacja nowych powołań w zakonie?
W Ekwadorze jesteśmy od 25 lat, w tym czasie przez nasz zakon przeszło wielu kandydatów. Dziś mamy dwóch księży Ekwadorczyków, jednego Kolumbijczyka, który jest związany z nami, ale od jakiegoś czasu czujemy błogosławieństwo Boże i zaczynamy mieć powołania. Chcemy, aby to był jeden z naszych priorytetów.
Wspomniał Ojciec, że już 20 lat posługuje w Ekwadorze. Co zainspirowało Ojca do przyjazdu na misje do Ekwadoru?
Powołanie misyjne rodzi się zawsze w pewnych okolicznościach. Coś musi się wydarzyć, coś trzeba przeżyć, aby poczuć to wezwanie. Swój przyjazd do Ameryki Południowej zawdzięczam świadectwu naszych współbraci – o. Michała i o. Zbyszka, męczenników z Peru, zamordowanych w 1991 roku. Wówczas studiowałem filozofię, towarzyszył mi ogromny entuzjazm, wiele pomysłów, projektów. Przychodząc do zakonu, nie myślałem od razu o pracy misyjnej, ale wiadomość o ich męczeńskiej śmierci, którą bardzo przeżyłem, była decydująca, by wyjechać na ten kontynent. Kiedy nasza misja rozpoczęła tutaj działalność, znalazłem się w pierwszej grupie ochotników, którzy chcieli tutaj przyjechać. Jestem też duchowo związany z naszymi męczennikami, chociaż pracuję w innym kraju. Uczestniczyłem w ich beatyfikacji i niedawno odwiedziłem też Pariacoto.
Ojcze, jaki był początek misji w Ameryce Południowej?
Kiedy dowiedziałem się, że wyjadę na misje do Ekwadoru, to dowiedziałem się, że przyjadę do pięknej Amazonii ekwadorskiej – do Shushufindi. Języka hiszpańskiego uczyłem się w seminarium, trochę w Hiszpanii, potem na uniwersytecie katolickim, ale okazało się, żę jeszcze nie mogę jechać do Amazonii, ale skierowano mnie do Santo Domingo. Po roku pracy poproszono mnie o przejście do Tulcan, gdzie byłem magistrem postulantów, ucząc się wszystkiego na własnej skórze. I dopiero w 2005 roku pojechałem do Amazonii, gdzie pracowałem przez 11 lat. Ta misja wygląda tak, jak czasem sobie wyobrażamy misje: z wizytami w wioskach we wspólnotach Indian Quichua, Shuara, także z pracą pośród ludzi, którzy przybyli z różnych stron Ekwadoru, z wybrzeża, z gór. To mozaika kultur.
Pracując w różnych częściach Ekwadoru, miał Ojciec możliwość doświadczenia różnych wspólnot. Jak wygląda to duszpasterstwo?
W Santo Domingo franciszkanie budowali parafię na peryferiach miasta, które szybko się rozwijało. Parafia św. Antoniego, z którą wówczas byłem związany, od kaplicy – małego szałasu – rozwinęła się dziś do pięknego dużego kościoła. Tam rzeczywiście prowadziliśmy pierwszy kerygmat, pierwszą ewangelizację – tak bym to określił. Na początku były bardzo skromne środki, ale stopniowo przychodziło coraz więcej osób i pamiętam, kiedy podjęliśmy decyzję, że będziemy używać mikrofonu, aby było nas słychać.
Kiedy natomiast poszedłem do Tulcan w Andach, gdzie już istniał kościół, klasztor, w którym wcześniej byli kapucyni i formowali parafię, to już była inna rzeczywistość. Czuliśmy się też u siebie, ponieważ otrzymaliśmy ten klasztor w dzierżawę wieczystą i zaczęliśmy pracę powołaniową. A wspólnotę tworzyli ludzie z gór – oni głębiej przeżywają swoją wiarę i sakramenty, więc to był zupełnie inny charakter pracy. Kiedy pojechałem do Shushufindi, pracowało tam już trzech naszych współbraci, którzy czerpali też z doświadczeń pracujących tam wcześniej kapucynów. Nie była to łatwa posługa, ponieważ o. Eugeniusz miał wiele wspólnot parafialnych, do których trzeba było pojechać. Kiedy dołączyłem do zakonu, przyjechałem już do parafii zorganizowanej przez o. Eugeniusza i brata Mariusza – może nieco na wzór polski, ale nietracącej tego ducha misyjnego. Miasto też zaczęło się rozrastać i trzeba było również służyć ludziom.
Z jakimi największymi trudnościami spotkał się Ojciec na misjach?
Trudnym elementem na początku był czas samotności, ponieważ wcześniej w Polsce przebywałem we wspólnocie i nagle przyjechałem do miejsca, gdzie często byłem sam. Taki był etap przejściowy. Teraz, oczywiście, żyjemy we wspólnotach. Poza tym na początku nie znałem tutejszej kultury i zwyczajów. Jednak tradycje może nie tyle sprawiają trudność, ile na początku mogą nieco dziwić. Ponieważ np. Ekwadorczycy przeżywają Boże Narodzenie już od 16 grudnia. Już jest żłóbek, śpiewa się kolędy. A 25 grudnia, kiedy obchodzimy Boże Narodzenie, parafianie np. budowali sobie domy… Na Mszę św., na którą zwykle przychodziło wiele dzieci, przyszła… jedynie pani katechetka. Na pytanie, gdzie są pozostali, odpowiadała: „ojcze, my już świętowaliśmy Boże Narodzenie”. Te akcenty świętowania więc są inaczej rozłożone. Ale to, czego doświadczyłem w Amazonii, to duchowość maryjna.
W jaki sposób Ekwadorczycy okazują tę pobożność?
W Amazonii w Shushufindi są Idianie, ale też wiele osób pochodzących z prowincji Loja, gdzie znajduje się sanktuarium Matki Bożej del Cisne. I to ci ludzie przywieźli ze sobą pobożność maryjną. Centralnym świętem wyrażającym duchowość maryjną był odpust ku czci Maryi, a w naszej parafii był też mały Kościół poświęcony Matce Bożej pod tym wezwaniem. Polska pobożność maryjna jest bardzo zbliżona do ekwadorskiej, chociaż my odwiedzamy sanktuaria maryjne w ciągu roku, a w Ekwadorze gorliwość maryjna koncentruje się wokół głównych uroczystości Matki Bożej, wokół fiest, odpustów, co nie znaczy, że Ekwadorczycy nie odwiedzają swoich sanktuariów w ciągu roku. Jedni czynią to z wiary i pobożności, dla innych może to okazja do spotkania się, świętowania. Trzeba jednak podkreślić, że modlitwa różańcowa jest tutaj bardzo silnie przeżywana.
Ojcze, w Polsce poznajemy przesłania Matki Bożej Pomyślności. Jak Ekwadorczycy przeżywają ten kult?
Historia objawień Matki Bożej Dobrej Rady czy Pomyślności to sprawa nowa. Będąc w innych miastach kraju, nigdy nie słyszałem o takim wezwaniu. Może dlatego, że sanktuaria znane w Ekwadorze to El Chince i El Cisne. Nie wiem, czy ludzie, odwiedzając kościół koncepcjonistek, mają świadomość, że tuż obok w klasztorze miały miejsce wielkie wydarzenia. Poza tym figura Matki Bożej na co dzień jest w klasztorze, dlatego odwiedzający nie mogą pomodlić się przy cudownej figurze Matki Bożej Buens Suceso. Może dlatego Maryja pod tym wezwaniem trochę traci na kulcie. Kiedy rozmawiam z tutejszymi kapłanami, wielu nie zna historii objawień. Może właśnie teraz, kiedy one się wypełniają, jest ten moment poznania. Ekwadorczycy zaczynają poznawać proroctwa. To ciekawe, że ludzie spoza Ekwadoru być może znają tę historię lepiej niż Ekwadorczycy. Dlatego mogę powiedzieć, że też odkrywam to wezwanie.
Małgorzata Pabis
Artykuł opublikowany na stronie: https://naszdziennik.pl/
Więcej o misjach franciszkańskich na stronie Franciszkańskiego Sekretariatu Misyjnego – https://www.sekretariatmisyjny.pl/